Od premiery Apple Watcha minęły już niespełna dwa miesiące. Nadal nie podano oficjalnych wyników sprzedaży gadżetu, który z założenia ma dostarczać nam informacje tak szybko jak to tylko możliwe. No właśnie, szybko ale czy na pewno?
Wielu recenzentów zauważyło, że aplikacje dla smartwatcha z Cupertino potrafią ładować się bardzo długo, czasami było to nawet 20 do 30 sekund. To zdecydowanie nie idzie w parze z ideą smartwatcha, ma to być urządzenie, które poda nam informacje od razu po uniesieniu naszej ręki. Tymczasem szybciej dowiemy się jaka jest pogoda wyciągają naszego iPhone’a z kieszeni i otwierając odpowiednią aplikację bezpośrednio na nim.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż aplikacje dla zegarka nie są pisane bezpośrednio dla niego. Jest to jedynie dodanie możliwości używania jej na nadgarstku. Co to oznacza w praktyce? Kiedy używamy aplikacji, która nie jest domyślna, do odczytu i analizy naszej aktywności, zegarek wykonuje potrzebne pomiary i… musi je przesłać do iPhone’a, ponieważ to on wykonuje “brudną robotę”. Zegarek jedynie pobiera i wyświetla dane, nie jest w stanie ich przetworzyć.
Na zbliżającym się WWDC Apple ma zamiar przyspieszyć swoje aplikacje poprzez otwarcie dostępu do sensorów dla deweloperów firm trzecich. Jeśli tak się stanie będzie to pierwszy krok dla działających w pełni autonomicznych aplikacji. Dzięki temu, że nie będą musiały łączyć się z iPhonem, będą one mogły przyspieszyć i przede wszystkim Apple Watch stanie się niezależny od smartphone’a.